22 listopada 2021

Kopalnia uranu Podgórze. Atomowy blask tajemniczych sztolni

Kopalnia uranu "Podgórze" w Kowarach (woj. dolnośląskie), znanych przed wojną jako niemiecki Schmiedeberg, w niczym dziś zapewne nie przypomina tego, czym była w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia, gdy sowieckie zjednoczenie "Zakłady Przemysłowe R-1" węszyło po całych Sudetach za złożami uranu, tropiąc poniemieckie sztolnie oraz szyby i budując własne korytarze. Tysiące ludzi bądź to zachęcano, bądź zmuszano - jak rozkazem marszałka Rokossowskiego, który stworzył 10. Batalion Pracy sformowany z "żołnierzy" służących w zastępstwie służby zasadniczej, do pracy na rzecz Stalina, gdy ten oszalał na punkcie nuklearnego wyścigu zbrojeń. Jednocześnie, mimo zatrudniania miejscowych i atrakcyjnych poborów, wszystko było ściśle tajne i obwarowane kryptonimami. W raportach roiło się od terminów ZPR-1, R2 i P-9, mowa była o "górnictwie metali nieżelaznych", a transporty do sowieckiej Rosji wywoziły "odpady wydobywcze". Tymczasem w sztolniach pracowali ludzie, którym miały za życia wypadać zęby i schodzić skóra. Jednak, jak się dziś twierdzi, poziom promieniowania nie mógł doprowadzić do takich uszkodzeń, gdyż był zbyt niski. O wiele bardziej groźne było narażenie na gaz radon, a także choroby towarzyszące przebywaniu w zapylonym środowisku, takie jak pylica płuc. Warunki pracy były ciężkie, wiele było ofiar i poszkodowanych w wypadkach.


I dziś kopalnia budzi obawy i lęk. Okolica jest odludna. Wchodzimy przez kratę do wiejącej chłodem sztolni. Szeroki korytarz transportowy prowadzi wgłąb skał, z których non stop kapie woda, a miejscami tworzą się stalaktyty. W świetle ultrafioletowym widać upiornie opalizujące nacieki uranowe. Ciemność zaś po zgaszeniu świateł lamp górniczych staje się tak nieprzenikniona, że - jak twierdzi przewodnik - już po kwadransie mogłaby doprowadzić do sensacji na tle psychicznym. Trzeba uważać, bo w tym miejscu łatwo o niespodziewany atak paniki. W ciemnościach rozlegają się kroki turystów, które niosą się daleko echem. Jednym z najbardziej upiornych zaułków jest przerażający rząd szkieletów łóżek dla pensjonariuszy sanatorium radonowego, które przez wiele lat tutaj funkcjonowało. Choć wyposażenie rozkradli szabrownicy, to dzięki ekspozycji urządzonej w korytarzu, można poczuć atmosferę prawdziwej kopalni. Sowiecka sztolnia kończy się niewielkim basenikiem z podświetloną mętną, zielonkawą wodą, który choć powierzchnię ma niewielką, to jego głębokość sięga prawie 250 metrów. Lepiej tu nie wpadać, grozę tego miejsca pogłębia piekielny zapach siarkowodoru, będący skukiem rozwoju kolonii bakterii beztlenowych w tutejszej wodzie. "Ostatnich dwóch nigdy nie wychodzi" - zawołał przewodnik z mijanej po drodze grupy. Nie sprawdzaliśmy, czy wszyscy wyszli...

Radziecki uran z poniemieckich złóż

Kopalnia rudy uranu "Podgórze", na zboczu Kowarskiego Grzbietu (inaczej - według innych źródeł - Lasockiego Grzebietu), była czynna w latach 1950-1958. To druga co do wielkości kopalnia uranu w Polsce. Należała do "Przedsiębiorstwa Kowarskie Kopalnie", a później zarządzały nią "Zakłady Przemysłowe R-1". Był to kryptonim jednostki, która na terenie całej Poski funkcjonowała pod tą nazwą od 1 stycznia 1948 r.  na podstawie umowy międzypaństwowej, którą zawarły we wrześniu 1947 roku Polska Rzeczpospolita Ludowa i Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich na szczeblu rządowym. Jako jedyna w Kowarach została wybudowana w całości po drugiej wojnie światowej. Mieści się w dolinie Jedlicy. Jej działalność badał Instytut Pamięci Narodowej. W czasie jej funkcjonowania wydobyto 196,2 tony rudy uranu, która została wywieziona do ZSRR. Minerał miał zawartość 0,25 proc. uranu. Ludzie, którzy tu pracowali, podpisywali zobowiązanie do utrzymania tajemnicy. Dzięki temu, że ZSRR płaciło za dostawy uranu, ludzie godząc się na koszmarne warunki mogli liczyć na lepszy status majątkowy od innych pracujących w PRL.


Ze słów przewodniczki wynika, że kopalnia składa się z wielu poziomów. Zwiedzanie odbywa się w sztolni 19a (wydrążona w 1954 roku) na wysokości 760 m n.p.m. Oprócz niej jest jeszcze równoległa sztolnia 19 (powstała w 1951 roku) oraz kolejne: 18, 17 i 16, która powstała joko pierwsza, gdy w dolini został wykryty gaz radon. Szyby, które wydrążono w skale mają głębokość 660 metrów. Ze względu na to, że odwadniane były grawitacyjnie, zaprzestanie ich użytkowania doprowadziło do nagrowadzenia wód podziemnych. 
Obecnie w kopalni znajduje się najgłębsze w Polsce nurkowisko, kóre liczy 242 metry. W 2015 roku Michał Rachwalski zszedł tam na głębokość 157 metrów. W grudniu 2013 roku wykonano tam rekordowe nurkowanie na poziom 132 metrów, a Jezioro Hańcza utraciło wówczas status największej głębiny dostępnej dla nurków w Polsce.

Sanatorium pod... atomem

W 1969 roku sztolnię 19a zamkniętej i zabezpieczonej kopalni ponownie otwarto, a następnie w latach 1971-72 na obecnej trasie wycieczki rozpoczęły się przygotowania do otwarcia inhalatorium radonowego jedynego w Polsce i czwartego na świecie. Zostało ono uruchomione w 1974 roku i było częścią Państwowego Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego Cieplice. Podziemny oddział leczniczy w sztolni uranowej działał nieprzerwanie do 1989 roku, gdy sanatorium zostało zamknięte ze względu na kłopoty finansowe.
W podziemnym sanatorium 3600 osób rocznie poddawanych było terapii radonowej, a każdy pacjent odbywał dziesięć seansów trwających godzinę. Działalność ośrodka nadzorowała Akademia Medyczna im. Piastów Śląskich we Wrocławiu. Co najmniej od 1967 roku pomysł inhalatorium przedstawiała PRL-owska prasa - przypomniał miesięcznik "Odkrywca". Istnieją dokumenty z konferencji Rady Lekarsko-Technicznej Zjednoczenia "Uzdrowiska Polskie" w Cieplicach Śląskich-Zdroju, na której podano 8 września 1972 roku, że stężenie radonu w kopalnie przekraczało normy od 100 do 300 razy. 


"Dzień po konferencji, 9 września 1972 r., kierownik Zakładu Ochrony Radiologicznej Instytutu Medycyny Pracy w Przemyśle Włókienniczym i Chemicznym w Łodzi, dr hab. Julian Liniecki, wysłał pismo do Rady Lekarsko-Technicznej Zjednoczenia "Uzdrowiska Polskie". Ostrzegał w nim, że stężenia radonu w sztolni 19a mogą stanowić bardzo poważne zagrożenie dla zdrowia personelu, pracującego tam w długim okresie" - przypomniał "Odkrywca". Mimo to uruchomione zostało tutaj sanatorium, a wrocławskie "Słowo Polskie" pisało etuzjastycznie: "W głąb sztolni po zdrowie". Sanepid ustalił jednak podczas pomiarów dozymetrycznych, że w sztolni pracownicy są narażeni na promieniowanie, "Stężenie radonu przy załączonej wentylacji przekraczało od 55 do 87 razy maksymalne dopuszczalne stężenie w powietrzu, co narażało personel medyczny sztolni na poważne niebezpieczeństwo" - pisał "Odkrywca".
W 1991 r. tygodnik konsumentów "Veto" pisał, że Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej kwestionowało sens terapii radonowej stosowanej w Kowarach. Ostatecznie uzdrowisko wprowadzałao tylko doraźne zabezpieczenia i personel do samego końca nie był w żaden specjalny sposób zabezpiecznony przed promieniowaniem i wpływem radonu. Po sanatorium pozostały upiorne  szkielety łóżek. Warto zwrócić uwagę na ich podstawki do czytania. Dziś nadałyby się pod... laptopa.

Dawny raj złomiarzy i eksploratorów

W 2004 roku do kopalni mieli się włamać złomiarze, którzy rozkradli wyposażenie kopalni. M.in. zniknęły tory kolejki, według przewodniczki wywieziono także część wagoników kopalnianej kolejki, które ostatecznie wróciły do obiektu. Zerwano także stalową obudowę, co doprowadziło do powstania zawałów i zatarasowania chodników.
Na początku 2011 roku rozpoczęło się uruchamianie trasy turystycznej, która znalazła się w sztolni 19a - główna sztolnia transportowa. W najlepszych czasach wydobycia wyjeżdżała nią z kopalni ruda uranu. 
Od 30 kwietnia 2011 r. do pierwszych dni marca 2014 r. sztolnię 19a udostępniał turystom Sławomir Adamski z Kowar - syn ostatniego dyrektora Zakładów Przemysłowych R-1. Funkcjonowała wtedy jako podziemna trasa turystyczna "Kowarskie Kopalnie".
Następnie Lasy Państwowe, do których należał teren, wydzierżawiły ją nowemu kontrahentowi.


Trasa jest całkowicie bezpieczna pod kątem promieniowania radioaktywnego i liczy około 1600 metrów - zapewniają jej obecni opiekunowie. Wejście i wyjście odbywa się tym samym korytarzem, który na samym końcu zakręca, tworząc pętlę. Zwiedzając podziemia turyści poznają historię górnictwa w Kowarach, która obejmuje wydobycie kruszców: kamieni półszlachetnych, srebra, ołowiu, rud żelazao oraz tajne pozyskiwanie rudy uranu. Można tu przeniknąć do skrzętnie skrywanej historii PRL-u - zachwala swoją trasę kopalnia. Zwiedzanie trwa 1,2 godziny w temperaturze 9 stopni Celsjusza i przy wilgotności 94 proc. Ci, którzy zechcą wejść do środka powinni pomyśleć - zwłaszcza latem - o cieplejszym ubiorze.
Kopalnia "Podgórze" w Kowarach została laureatem konkursu "Wielkie odkrywanie Dolnego Śląska 2016" w kategorrii "atrakcja turystyczna".
Dla chętnych jest bardziej ambitna 3-godzinna trasa ekstremalna. Aby ją pokonać, trzeba mieć gumowce lub wodery. Są odcinki pokonywane na kolanach. Zwiedza się zakamarki niedostępne dla zwykłego turysty.

Trasa jest zazwyczaj czynna od godz. 10:30 do 16:30. Bilet normalny - 25 zł. Bilet ulgowy - 21 zł. Bilet na trasę ekstremalną - 150 zł. Warto zabrać odpowiednie ubranie i wygodne buty.

Dojazd do kopalni uranu Podgórze w Kowarach

Aby dojechać do kopalni najpierw trzeba dostać się do Kowar, miasteczka u stóp Karkonoszy i Rudaw Janowickich na Dolnym Śląsku. Następnie jedziemy w górę miejscowości, mijamy po prawej stronie majaczące między domami odnowione kamieniczki - to Kowarska starówka - i ulicami Waryńskiego, Kowalską, Wiejską wspinamy się ku górom. Po prawej stronie miniemy duży parking - jak dla autobusów. Jadąc dalej, miniemy po lewej kolejny parking opisany jako sztolnie Kowary - trzeba go zignorować i jechać dalej, skręcając na rozwidleniu w prawo. Dostaniemy się na bardzo wąską dróżkę asfaltową poprzedzielaną poprzecznymi odpływami dla wody.


Gdy my tam byliśmy, na dole były światła, które wymuszały ruch wahadłowy. Droga jest bowiem naprawdę wąska - nie ma możliwości mijanki. Poczekaliśmy na zielone i pojechaliśmy w górę. Znowu - po wyjechaniu na płaskie mijamy po lewej spory parking. To jeszcze nie koniec. Jedziemy do końca i podjeżdżamy praktycznie pod samą kasę. Dwa kroki dalej kasa i wejście do sztolni.
W lipcu czy sierpniu może trzeba byłoby się powspinać na piechotę, z wcześniejszych parkingów ze względu na dużą liczbę turystów i zajęte miejsa przy kopalni, ale poza sezonem jedziemy pod wejście, bo zwiedzania jest dużo, a czasu mało.
W razie problemów z trafieniem klikamy w Mapy Google.



Zobacz zdjęcia.











































Więcej ciekawych miejsc do odwiedzenia znajdziesz pod adresem www.wycieczkazadyche.pl lub po prostu wycieczkazadyche.pl.


Znasz? Skomentuj!